27 maja 2014 był zwyczajnym, normalnym dniem. Jako, że był to początek 37 tygodnia ciąży bliźniaczej, lekarz poprosił mnie na konsultację do szpitala na porodówkę. To tam mieli zdecydować co dalej z nami, bo dzieci spore, a ciąża niby donoszona. Dobrze, że trzeźwo spakowałam szybcikiem torbę o poranku, bo zostawiliby mnie w szpitalu tylko w tym w czym przyjechałam. Postanowili zatem zatrzymać mnie i wykonać jeszcze tego samego dnia cesarkę. I tak od przyjęcia na oddział 15 czy 20 minut do południa, wszystko potoczyło się ekspresowo. Już chwilę po 12 usłyszałam płacz moich maluchów, a później zapadała co jakiś czas cisza… Wieczorem dowiedziałam się, iż momenty ciszy to były chwile kiedy maluchom pozwolili się przytulić do siebie, objąć, poczuć swe ciepło i bliskość prawie jak w brzuchu. Szkoda, że nie było przy nas wtedy mojego męża, mogłoby choć jedno z nas doświadczyć tych cudownych widoków, które były tylko udziałem personelu medycznego. I tak zaczęła się nasza przygoda…
Chłopaki w obiektywie Maliny w Maju!
Teraz kiedy to piszę maluchy śpią, jak zawsze przytulone do siebie, jak zawsze bardzo blisko. Ten rok przeżyty wspólnie nie był łatwy, choć Bóg i los czy karma obdarowali mnie naprawdę spokojnymi i mało płaczącymi dziećmi. Było w nim wiele zmęczenia, aż do samego dna zbiornika matczynej mocy. Było wiele złości, głupiej, bezsensownej na siebie, że nie mogę, na nie że płaczą bo cokolwiek, na sytuację z którą nie umiałam sobie poradzić. Wiele frustracji, bo bez nich nawet do kibelka człowiek sam nie może wyjść a co dopiero wyskoczyć na zakupy, przejść się na spacer. Każde wyjście samodzielnie, to jak święto okupione czasami awanturą. Ale to też czas miłości, wielkiej czułości. To wiele wzruszających momentów, które ulecą pewnie z naszej pamięci po kilku latach. Maluchy każdego dnia udowadniają jak ważny jest dotyk, bliskość i czułość. Ich więź tak mocna jest niepojęcie, nawet dla mnie ich matki. Mają swój język, nawołują się, pokrzykują na siebie. Rano kiedy jeden wstanie, poszukuje drugiego, chce go budzić, płacze kiedy się na to nie pozwala. A ostatnio nawet zaczęły dawać sobie buziaki, na dzień dobry o poranku. Przytulają się, dzielą choć nie zawsze. Częściej za to wyrywają sobie to co jest w jednym egzemplarzu, bo zawsze potrzebują to coś w tym samym momencie. Zaczynają się jednak coraz bardziej od siebie różnić, jeden śpiewa i tańczy, drugi układa, kombinuje i chodzi… Ach te chłopaki!
Sto lat moi kochani!!!!
I taka wielka prośba! Nigdy, przenigdy nie zapewniajcie matki umęczonej do granic możliwości że świetnie sobie radzi. Pomóżcie jej, posprzątajcie, zadbajcie aby zjadła czy miała chwilę na relaksujący prysznic. A jeśli najdzie Wam ochota na takie zapewnienia, lepiej ją dobijcie…

8 komentarzy

  1. Wszystkiego co najlepsze Maluchy!
    Ps. Pamiętam te zapewnienia, że wszystko świetnie mi idzie, podczas gdy ja wiedziałam że przegrywam z czasem, a mam tylko jedynego syna… Podziwiam matki bliźniaków!

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.